Witajcie! Wracam po dłuższej przerwie:) obiecuje nadrobić, ale z moim niekonwencjonalnym stylem życia regularność niekoniecznie idzie w parze:) 
Jeden zaległy post i kilka z mojej ostatniej podroży:) gwarantuje, że będzie ładnie! Miałam aktywnie pisać od rana, ale muszę zapamiętać, że imprezy i nocne kąpiele w basenie gwarantują migrenę następnego dnia:) więc zwyczajnie nie byłam w stanie, nadal nie czuje się najlepiej, ale godzina 22 więc pełna mobilizacja!
Zawsze pierwszy post z podróży jest najtrudniejszy, bo środkowe zdjęcia są zawsze najładniejsze i chciałabym się nimi od razu podzielić, a te z początku takie sobie, ale niestety moja natura preferuje chronologię więc zacznę „jakoś”:P
Dawno nie pisałam, więc muszę trochę oczyścić duszę:) Dzisiaj mnie wzięło na takie ogromne tęsknotki za domem:( Już mi przeszło, ale do południa leżałam półżywa i marzyłam żeby wrócić do mojego rodzinnego domu, żeby tata mi zrobił herbatkę, a mama posiedziała przy mnie, Koko leżała przy głowie, a mój brat, skakał koło mnie, wyśmiewając się z tego jak strasznie wyszłam na zdjęciach z wczorajszej imprezy:) a jak poczułabym się lepiej to pojechałabym do babci do Poraja<3 Taki idealny dzionek <3 niestety pomarzyłam tylko… haha.. Na szczęście moi znajomi tutaj są na tyle fajni, że odwrócili moją uwagę od tęsknotek;p temat „future husband” zawsze poprawia mi humor :D 
Szczerze mówiąc jakoś za bardzo nie tęsknie na co dzień za Polską i za domem, za bliskimi jasne, bardzo, ale w sumie z rodzicami nie mieszkałam już od 4 lat.. więc czuję się teraz tak, jakbym była na studiach w innym mieście, tyle że oddalonym o 15 tyś km:D dzisiaj zatęskniłam, bo po ostatnim miesiącu, który był bardzo intensywny, mam pierwszy weekend wolny od wrażeń i dopiero w takich chwilach człowiek sobie uświadamia, że się jednak troszkę tęskni:) 
Dlatego chciałam na łamach bloga, powiedzieć wszystkim, którzy mają swoich rodziców, dziadków, rodzeństwo teraz przy sobie i którzy mogą się do nich przytulić – po prostu to teraz zróbcie! Nigdy nie myślałam, że będę Polką na obczyźnie, a tutaj proszę:) czym mnie jeszcze życie zaskoczy:) ale o tym innym razem:)
Ale zacznijmy o podróży, pod koniec stycznia wybrałam się na krótką wycieczkę do Melbourne, przy okazji turnieju tenisowego Australian Open:) Tak byłam, tak będzie relacja:)
Melbourne zawsze było dla mnie tym fajniejszym miastem, to był mój główny dylemat przy wyjeździe do Australii Sydney czy Melbourne. Cieszę się, że wybrałam Sydney, pogoda jest znacznie lepsza! Ale Melbourne ma swoją magię i gdyby nie to, że zima jest tam bardzo deszczowa i przygnębiająca to pewnie wybrałabym to miasto. A tak żyję w Sydney i z tego miasta już trochę zrobił się mój domek:) <3 
Różnice? Melbourne, ma więcej pięknych budynków, żyje się zdecydowanie wolniej w tym mieście i to jest odczuwalne nawet w godzinach szczytu… (przylatując z Sydney czuje się ogromną różnicę), atmosfera miasta jest nico bardziej przyjazna i jest więcej genialnych miejscówek. Sydney to tempo, kasa, kasa i jeszcze raz kasa:) wybaczcie uwielbiam to miasto, ale taka jest prawda:) może gdybym nie spędzała tyle czasu w cbd byłabym innego zdania, ale tam naprawdę czas to pieniądz. Za to w moim kochanym Sydney, pogoda jest szalona ale zdecydowanie lepsza, plaże są na wyciągnięcie ręki i najważniejsza i najlepsza rzecz? Tutaj czujesz, że jesteś na innym kontynencie, Melbourne to taka Europa, a w Sydney czuć egzotykę Australii. 
Takie piękne kamienice a w nich zacne sieciówki;p H&M wygrał:)
Okey:) dziś popatrzcie tylko na zdjęcia:) jutro opisze cześć miejscówek:) Buziaki!!! aaa właśnie! Patrzcie na niebo! Pogoda w Australii, chmurzyska, chmurzyska, a później piękne przyjemne słoneczko <3
Kategoria: Fashion, Travel
